2/06/2014

Sri Lanka tour (subiektywna wersja Marcina). Część 1

Na wstępie przepraszam za problemy z pisownią ale większość treści powstaje w czasie drogi w gibającym się samochodzie (do tego na tablecie). Przepraszam też za mało zdjęć ale nie mamy komputera i publikacja czegokolwiek jest trochę utrudniona. Na więcej można będzie liczyć po naszym powrocie :)

Wylot
 Dzięki niezawodności PJ taxi na lotnisku byliśmy na tyle wcześnie że mogliśmy na spokojnie zająć się odprawą. dowiedzieliśmy śię, że nasze plecaki muszą być odprawione jako bagaż ponadwymiarowy i dzięki temu zamiast bezsensownie nudzić się w strefie bezcłowej (jeżeli faktycznie produkty są bez cła to chyba mają tam vat 50%) mogliśmy spędzić miło czas w długiej kolejce miłośników sportów zimowych którzy umilali nam czas polskimi hitami ze swoich telefonów. Nasza wyprawa przewidywała przesiadki (w Kijowie i Dubaju) z kilkoma godzinami czekania w każdym z miast (a raczej lotnisk). Najpierw szybki przelot do Kijowa liniami UIA których trochę się obawialiśmy, ale moim zdaniem spokojnie dorównują Lotowi.Podróż miła, szybka i bezproblemowa z kanapkami gratis (specjalnie doniesiona dla Nat wersja vege z serem i sałatą, a wersja normalna z... serem i sałatą ale w innej bułce).
W  Kijowie czekaliśmy 4 godziny więc mogliśmy zająć się podziwianiem lokalnej damskiej mody i polowaniem na gniazdka do podładowania sprzętu. O ile podziwianie szło nam świetnie to z polowaniem było gorzej i po godzinie ładowania w niedziałającym gniazdku stwierdzilismy, że lepiej już iść do samolotu. Tym razem lecieliśmy z Emirates. Szybko wydało się, że serdeczność obsługi ma swoją ciemną stronę... średnio co pół godziny ktoś przychodził i o coś pytał, najpierw rozdawali gorące ręczniki, potem pytali co zjemy, potem to jedzenie przynosili (Nat zawsze dostawała dużo wcześniej więc cierpiałem z głodu widząc jak konsumuje), potem pytali co do picia, następnie zbierali talerze, potem zbierali ręczniki, potem koce, a na końcu słuchawki (po każdą rzecz przychodziła nowa osoba). Jeśli nawet człowiek spał to obsługa stawiała sobie za punkt honoru obudzenie delikwenta (potrząsanie człowiekiem okazuje się najskuteczniejsze). Finalnie zamiast spać zdecydowaliśmy się obejrzeć jakaś średnio śmieszną amerykańską komedię romantyczną z chińskimi napisami. Co ciekawe część filmu Nat oglądała bez dźwięku (twierdzi, że jej to nie przeszkadzało, więc chyba o czymś nie wiem). Warto pochwalić linie za duży wybór filmów, szczególnie że wiele z nich niedawno było w kinach. Na minus zaliczam bardzo słabe ekrany w fotelach (ale jak widać na tyle dobre żeby nauczyć chińskiego) i skrzeczący dźwięk. Zapomniałbym jeszcze o dodatkowej atrakcji podróży w postaci ukraińców, którzy oczywiście nie odmawiali drinków i szybko rozpoczęli adaptacje przestrzeni pod lokalne zwyczaje. Za nami natomiast ulokowali się obszernej budowy mężczyźni którzy mieli wielki problem z naszymi fotelami i najwyraźniej próbowali je przesunąć poprzez kopanie. Ich trud był daremny i jedyne czym skutkował to prowokowaniem nas do rozkładania ich do pozycji leżącej. Mimo tych drobnych niedogodności lot był przyjemny i minął dość szybko. Wielki plus za bardzo dobre jedzenie i mimo wszystko za starania obsługi.
Nie mam pojęcia o której dotarliśmy do Dubaju ale na pewno była już noc. Dzięki temu miasto objawiło się nam jako ciemna plama i nie było szans na zobaczenie czegokolwiek interesującego z okien lotniska, które swoją droga było jednym wielkim centrum handlowym. Żeby przejść z jednego końca na drugi trzeba było dobrych 15-20 minut spaceru. Obłowiliśmy się w sklepach (0,7 wody, (bez "ó")) i rozpoczęliśmy polowanie na leżaki w celu odpoczynku i może odrobiny snu. Szczęście tradycyjnie nam sprzyjało i wolnych leżaków nie znaleźliśmy więc przeszliśmy od razu do treningu jogi na krzesłach. Trochę niby snu i z głośników dobiegła radosna muzyka nawołująca chyba do jakiejś modlitwy (bo jeśli to była reklama to bardzo słaba). Mimo wszystko czas zleciał szybko i przy akompaniamencie wyjącego alarmu (ktoś chyba chciał sobie skrócić drogę przez wyjście awaryjne) zaczęliśmy instalować się na pokładzie. Tym razem czekał na nas słynny boeing 777 ( znacznie nowocześniejszy od poprzedniego samolotu) i trzeba przeznać że zrobił na nas wrażenie. Wielkie ekrany w fotelach aż prosiły się o użycie, więc czym prędzej poszliśmy niby spać (o dziwo udało nam się przegapić rozdawanie gorących ręczników). We śnie tradycyjnie starała się pomagać załoga i bardzo szybko mimo opadających powiek zrezygnowałem z odpoczynku. Nat natomiast chyba dawała sobie radę lepiej ode mnie. Postanowiłem wykorzystać czas na odrobinę czytania i naukę historii chrześcijaństwa w asyście Family Guy'a. Moje wybuch śmiechu wprowadziły w Żonie niepokój ale zmęczenie wzięło najwyrażniej górę. Jedzenie i tym razem było bardzo dobre ale niestety wpadliśmy na pomysł zamówienia kawy i herbaty. Ja na szczęście piję szybko ale Nat już nie tak bardzo, więc w piciu skutecznie zaczęły przeszkadzać jej dość silne turbulencje, które chyba same miały ochotę na filiżankę czegoś ciepłego bo więcej płynu wylądowało na podłodze niż w brzuchu. I w ten oto sposób dotarliśmy do Colombo.


1 komentarz: