2/08/2014

Sri Lanka tour (subiektywna wersja Marcina). Część 2

Dzień 1
Adaptacja do lokalnych warunków pogodowych (około 30 stopni) przyszła nadspodziewanie szybko i dość łagodnie. Na lotnisku zaopatrzyliśmy się w lokalne karty SIM żeby mieć kontakt z reszta świata (w sumie chodziło tylko o kontakt z Polską). Potem szybka transformacja w lotniskowych łazienkach w bardziej wakacyjne outfity i mogliśmy ruszać w poszukiwaniu transportu do hotelu. Na Sri Lance najczęściej jest tak, że zanim sam coś znajdziesz to wcześniej to coś znajdzie ciebie. Tak było i tym razem. Skuszeni niższą ceną postanowiliśmy od razu załatwić sobie kierowcę na pierwsze 10 dni w biurze na lotnisku. Później zaczęliśmy tego żałować... Właściciel biura zaprowadził nas do kierowcy o imieniu Mirosh i jego auta o imieniu toyota. Kierowca wyglądł na sympatycznego, a jego auto było małym ale przestronnym busikiem w którym spokojnie mogliśmy rozprostować nogi, a w razie potrzeby nawet się przespać. Podaliśmy adres i ruszyliśmy w drogę do hotelu Maple Leaf w Negombo. Szybko wyszło na jaw, że wiedza naszego kierowcy na temat topografii miasta jest na podobnym poziomie co moja wiedza na temat budowy wielkiego zderzacza hedronów, a znajomością angielskiego dorównuje 3-latkowi (nie obrażając 3-latków). Kilka przystanków, zawróceń, niepotrzebnych kilometrów, zignorowanych pytań i nic nie znaczących przytaknięć głową dalej udało nam się dotrzeć we właściwe miejsce. Hotel położony był w uroczej okolicy z cmentarzem za murem. Obsługa była bardzo miła i pomocna, a właściciel dysponował zgryzem mogącym otworzyć każdą puszkę przez co zrozumienie go było trochę utrudnione. Poczęstowano nas sokiem z papaji (chyba) i zmuszono do wypicia go na miejscu (padło hasło "nie wyjdziecie jak nie wypijecie"). W sumie dla mnie nie było to problemem bo w tej temperaturze każdy płyn był mile widziany. Musiałem tylko pomóc Natalii w piciu bo noc spędzilibyśmy w recepcji. Obiekt dysponował basenem, w którym planowaliśmy się wykąpać ale zmęczenie skutecznie zrewidowało nasze plany. Udaliśmy się do pokoju, który okazał się przestronny i dobrze wyposarzony. Senność nie dawała za wygraną ale po szybkim odświeżeniu postanowiliśmy zrobić mały obchód miasteczka i poszukać czegoś do jedzenia. Okolica była raczej kameralna ale oczywiście lokalni sprzedawcy nie odpuszczali żadnemu turyście, zapraszano nas do sklepów, proponowano podwózkę itp. Zeszliśmy z głównej drogi kierując się na plażę. Na miejscu spotkaliśmy rybaków wyładowywujących złowione ryby(głównie sardynki). Zrobiliśmy kilka zdjęć i poszliśmy dalej. Po chwili zaczepił nas jakiś tubylec. Pytał skąd jesteśmy, jak mamy na imię i trochę pogadał z nami o połowach w tym rejonie. Tradycyjnie po wymianie uprzejmości zaczął mówić o biznesie (chciał nam załatwić kierowcę). Grzecznie odmówiliśmy ale nie dawał za wygraną i zaprosił nas do biura. Nadal byliśmy nieugięci więc postanowił zaproponować nam "idealną" restaurację. Tym razem daliśmy się namówić. Knajpka przy plarzy była całkiem miła ale po menu widać było, że nastawiona na turystów (czy tylko mnie drażnią dania serwowane z frytkami?). Zamówiliśmy kalmary (podawane z frytkami...). Nasz nowy kolega mimo wyczerpania oklepanych tematów do rozmów nadal siedział z nami i chyba próbował zaskarbić sobie naszą przyjaźń bo po chwili nieobecności wrócił z garścią muszelek którymi postanowił nas obdarować. Nasza miłość do muszelek jest taka jak Kaczyńskiego do Tuska więć grzecznie podziękowaliśmy mówiąc, że nie możemy legalnie tych prezentów wywieść z kraju. Kiedy ta metoda zawiodła postanowił przejść do meritum pytając czy postawimy mu piwo (na to czekaliśmy). Chcieliśmy mieć go z głowy więć przytaknęliśmy. Koleś zamówił sobie wielkiego carlsberga i wlewał go w siebie z siłą wodospadu. Kiedy skończył serenadę bekania ściszonym głosem zaczął mówić coś o pieniądzach na lekarstwa sugerując oczywiście żebyśmy odpalili mu trochę kasy. W tym momencie nasza cierpliwość się wyczerpała i odmówiliśmy mówiąc, że mógł odpuścić sobie piwo i miałby na leki. Rozstaliśmy się i postanowiliśmy wrócić do hotelu odpocząć. Położyliśmy się około 18 (mniej więcej 14 polskiego czasu) i mimo zmęczenia obudziliśmy około 22 nie mogąc spać. Dalszą część nocy bardziej czuwaliśmy niż spaliśmy więc nazajutrz o 7 byliśmy tak samo wypoczęci jak przed pójściem spać.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz